Albert Jachimiak mieszka w Mikołowie od prawie 10 lat. Przyjechał tutaj z województwa lubelskiego, kiedy wypadek komunikacyjny i złamany kręgosłup na odcinku szyjnym, posadziły go na wózku inwalidzkim. Wyjazd z rodzinnych stron wiązał się z chęcią usamodzielnienia. Jak twierdzi , osoba niepełnosprawna nie może tego dokonać przy rodzicach, którzy chcą dobrze, ale zarazem próbują wszystko zrobić za nią. Dzięki zmianie otoczenia, Albert stał się niezależny - potrafi samodzielnie się ubrać, przechodzi z łóżka na wózek, a także radzi sobie w toalecie bez pomocy osób trzecich. Ale był jeszcze jeden powód, dla którego przejechał pół Polski do małego Mikołowa. W 2010 roku na obozie Aktywnej Rehabilitacji w Spale, spotkał niepełnosprawnych, których największą pasją było rugby na wózkach.
- Wiele osób opowiadało mi wtedy o rugby, sam zresztą z ciekawości oglądałem filmiki na Youtubie i korespondowałem z zawodnikami , którzy mieszkali w ośrodku dla niepełnosprawnych w Borowej Wsi - wspomina Albert Jachimiak. - To może śmieszne, ale właśnie sport stał się największą motywacją do zamieszkania w Mikołowie - dodaje.
Poczuł mięśnie, o których zapomniał
Początki były jednak dla Alberta trudne. Uważne słuchanie wskazówek trenera dotyczących zasad i wylewanie siódmych potów na treningach sprawiły, że poczuł mięśnie, o których już dawno zapomniał. Ale pomoc nadeszła szybko, od kolegów z drużyny. - W „Jeźdźcach” nikt nikogo nie przekreśla, nikt nie jest zostawiony samopas - tłumaczy Albert. - Jesteśmy drużyną na hali, ale zarazem poza nią, gdzie tworzymy grupę przyjaciół. W końcu połączyła nas ta sama, niezwykła pasja do sportu - mówi.
Wśród zawodników, którzy wyciągnęli do niego pomocną dłoń był Robert Ramz z Mikołowa. Jest on jednym z najstarszych stażem w mikołowskim klubie. - Wszystko zaczęło się w ośrodku w Borowej Wsi, gdzie poznałem Mirka Kapelana, który miał wieloletnie doświadczenie z rugby. To dzięki niemu skrzyknęliśmy chłopaków i zaczęliśmy nasze pierwsze treningi - wspomina Robert.
Na początku „Jeźdźcy” trenowali w małej sali gimnastycznej w szkole w Borowej Wsi. Brakowało im specjalnego wyposażenia i byli zmuszeni poruszać się na wózkach cywilnych, nieprzystosowanych do gry w rugby. Zdarzały się upadki, kontuzje, ale mimo tego nie wywiesili białej flagi. Z czasem kupili pierwsze używane wózki z sześcioma kołami i zaczęli zdobywać popularność na turniejach nie tylko w kraju, ale również za granicą. Robert najmilej wspomina turniej w Kolonii w Niemczech, gdzie po zaledwie roku wspólnego grania „Jeźdźcy” stanęli na trzecim stopniu podium.
- Należy podkreślić, że mówimy o największym turnieju rugby na wózkach w Europie, gdzie prezentują się drużyny z wieloletnim doświadczeniem - tłumaczy Robert. - Pamiętam, że byliśmy wtedy jednym z najmłodszych zespołów, co tylko dodało nam skrzydeł.
Pomagają stanąć... na cztery koła
Okazuje się, że na zachodzie Europy podobne turnieje są bardzo popularne i już dawno wpisały się w świadomość lokalnych społeczności, jako widowiskowe wydarzenia sportowe. Niestety w Polsce, aktywność osób niepełnosprawnych wciąż pozostaje na marginesie.
- Popularność rugby na wózkach ogranicza się niestety tylko do osób z porażeniem czterokończynowym - mówi Robert. - W polskich mediach nie mówi się o sportach niepełnosprawnych, więc siłą rzeczy ludzie niewiele o nich wiedzą. Ale wokół „Jeźdźców” powstała duża grupa osób pełnosprawnych, która wspiera ich w czasie rozgrywek. - Cóż znaczyłaby rywalizacja osób niepełnosprawnych bez tych pełnosprawnych - dodaje pan Albert. - Rugby to sport wysiłkowy, dlatego potrzebne są osoby, które pomogą nam zawiązać rękawice i przewieźć sprzęt. A w razie upadku postawić z powrotem na cztery koła.
Pomeczowe wypowiedzi po meczu Włókniarz - Sparta
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?